BlogerChef to konkurs jakiego jeszcze nie było. To zabawa dla blogerów i miłośników kuchni. Zorganizowana przez 2 wspaniałe osoby – Kasię Szatkowską i marka Bielskiego.
BlogerChef kusił mnie od samego początku. Jednak ja nie jestem jakieś zwierze rywalizujące i walczące, więc zgłosić się było trudno. I tak na rozważaniami, kalkulacjami i przemyśleniami mijały kolejne edycje. Aż w końcu nadszedł ten dzień.
Po wielu rozmowach z bliskimi i znajomymi blogerami ( w tym miejscu ukłon w stronę Joli z Damsko- męskie spojrzenie na kuchnię i dom oraz Alicji z Wielkiego Apetytu ) postanowiłam… Zgłaszam się. I nie chodziło o wygraną. Chodziło o ideę konkursu – która umożliwia wspólne gotowanie z innymi blogerami, a co za tym idzie… poznanie nowych osób. I naukę. Bo nie ukrywajmy – przy takich spotkaniach zawsze czegoś nowego człowiek się dowiaduje. W ostatni dzień konkursu przesłałam więc swoje konkursowe propozycje, czyli jako danie główne kurczaka w sezamie z surówką (klik) oraz jako deser mus kokosowo-bananowy (klik)
A potem… niespodziewanie zadzwonił telefon. Kasia poinformowała mnie, że oto jadę na półfinał do Bielska Białej razem z 7 innych blogerów 😉 Razem ze mną do 5 i ostatniego w tej edycji półfinału dostali się :
- Kraina Tysiąca Smaków
- Przepisy
- Smakołyki z kuchni Eweliny
- Bernika- mój kulinarny pamiętnik
- A Bite to Eat
- Na cztery widelce
- Tapas de Colores
Teraz pozostawało spakować walizkę, zgłębiać wiedzę o kuchni azjatyckiej. Wszak jednym z zadań półfinałowych był test wiedzy ( pytania i odpowiedzi znajdziecie na Kasi blogu – klik ) . jednak zanim przystąpiliśmy do półfinału, to dzień wcześniej zostaliśmy zaproszeni do restauracji Dworek New Restaurant w Bielsku Białej. Tam powitali nas organizatorzy oraz przewodniczący jury 0raz gospodarz tego miejsca – Mirek Drewniak. Wieczór zaczęliśmy od prelekcji na temat drobiu z certyfikatem QAFP, potem były pokazy Mirka Drewniaka oraz sushi mastera Macieja Baniaka. A w między czasie degustacje przygotowywanych przez nich dań oraz rozmowy z przybyłymi na pokazy blogerami. Potem jeszcze kolacja z atrakcjami ( np. wycieczką do restauracyjnej kuchni ) i … czas wracać do hotelu.
Następny dzień rozpoczął się okropnie. Ani śladu piątkowego słońca. Zimno. Pochmurnie i deszczowo. Ale może to i lepiej – i tak mieliśmy spędzić prawie cały dzień na gotowaniu.
Po przybyciu do restauracji, zanim zaczęliśmy gotować, mieliśmy do zrobienia jeszcze 2 rzeczy – oprócz rozwiązania wspomnianego wcześniej już testu ( nie ma to jak wysilić szare komórki od rana do pracy ) musieliśmy jeszcze wylosować swoje drużyny. Ja miałam przyjemność gotować swoje dania przy pomocy Gosi, Bernadety i Asi.
A po losowaniu… no cóż wpadliśmy już w wir pracy.Obieranie, krojenie, gotowanie, degustacja jurorów, sprzątanie stanowisk, i znowu obieranie… I tak 4 razy – przy czym 3 razy jako pomocnik, a raz jako szef 🙂
Czy jurorom smakowało ? W większości przypadków tak. Nawet moja surówka, na którą podczas przygotowania krzyczeli ( nie ma to jak zasmrodzić całą salkę octem 🙂 ) zebrała pochwały. W musie zabrakło Ich zdaniem orzeźwiającej nuty – obiecuję następną wersję zrobić z limonką 😉
Po maratonie kuchennych zmagań z przeciwnościami losu – a to tofu nie to, a to składniki wyszły albo się nie rozmroziły – nadszedł czas na chwilę relaksu. Kiedy Jury liczyło punkty i dyskutowało kto zostanie ostatnim finalistom my ( przynajmniej Ci co zmotoryzowani nie byli ) degustowaliśmy wina oraz „ziuwaksy” czyli smoothie.
A potem.. potem tylko przyszedł czas na ogłoszenie, iż do grona finalistów dołączy Gosia z Tapas de Colores.
Wobec powyższego w czerwcu na pierwszym finale BlogerChef zobaczymy zmagania Gosi, Alicji, Bernadetty, Marysi i .. jedynego rodzynka w tym gronie – Paszczaka 😉
A ja jeszcze raz pragnę podziękować zarówno Kasi jak i Markowi za organizację super konkursu i zabawy. Dziękuję również sponsorom – bo nie ukrywajmy oni też odegrali ważną rolę w całym przedsięwzięciu.
A na koniec kilka zdjęć dla Was 🙂 jeśli chcecie obejrzeć więcej zapraszam na profil BlogerChef na FB – klik 😉
Dziękuję za wszystkie miłe słowa!